Po co ci znajomość języków obcych, skoro nie rozumiesz samego siebie? Zamiast rozmawiać samemu ze sobą, polegasz na tym, co mówią na twój temat inni?
Moja mama często brała sobie do serca, bo ludzie pomyślą. Cenzurowała swoje zachowania, słowa, gesty. Dbała o moje wychowanie, byłam więc wzorową uczennicą. Brałam sobie do serca, by być taką, jak chcą mnie widzieć inni. Spełniałam oczekiwania innych ludzi, daremnie poszukując u nich akceptacji. Im lepsza byłam w tym, co robiłam, tym – o paradoksie – trudniej było mi o ich akceptację. Próbowałam uczestniczyć w żałosnym plebiscycie, w którym nie ma wygranych, bo zasady samego konkursu są niesprawiedliwe.
Obserwowałam często, jak moja mama zachowywała się przy ludziach, a jak przy domownikach. Jakby miała wiele oblicz, jasną i ciemną stronę. Świetnie zorganizowana pani domu, czuła opiekunka. Dusza towarzystwa o wyrafinowanym poczuciu humoru (pewnie mam to po niej). Kiedy straciła status „doktorowej”, żony przy mężu, zrezygnowała z życia towarzyskiego. Obawiała się, jak tę zmianę przyjmie rodzina, przyjaciele. Kiedy zachorowała moja siostra, mniej liczył się mój dziecięcy strach i niepewność w tej sytuacji, bardziej – co ludzie powiedzą. Dziś wiem, że mama popadła wówczas w pewien nawyk myślenia, pułapkę umysłu, negatywny wzorzec.
W psychologii nazywa się to “czytaniem w myślach”. Polega na zakładaniu, że wiesz, co ktoś myśli o tobie, czego oczekuje i jakie ma intencje. Przyglądam się codziennie, jak wiele nam takie myślenie zabiera. Wspominam, co zabrało mojej mamie. Przede wszystkim: jej naturalną radość z działania, spontaniczność, autentyczność. W zamian nakręcało tylko lęk, ograniczenia, narzucało wymagania i krępowało wolność.
W wielu polskich domach często liczy się fasada. „Brudy pierze się we własnym domu”. Wszystko dlatego, że nie uczymy się komunikacji wprost, nie szanujemy własnych, prawdziwych uczuć, nadmierną uwagę przywiązujemy do tego co wypada, jesteśmy bezradni wobec konfliktów, nieporozumień, niedomówień. tymczasem ludzie i tak będą myśleć, co będą chcieli. Będą wydawać wyroki, jak gdyby byli ekspertami w zakresie osobowości czy analizy sądowej, ale prawda jest taka, że częściej się mylą, niż mają rację.
Problem nie leży w tym, co mówią ci inni, tylko w tym, w co wierzysz. Kiedy miałam dwadzieścia lat bardzo mnie obchodziło, co ludzie o mnie myślą. Kiedy miałam czterdzieści lat już prawie mnie nie obchodziło, co o mnie pomyślą. Teraz wiem, że mówią, co chcą i kompletnie mnie to nie obchodzi. Na świecie jest ponad 8 miliardów ludzi, trudno się wszystkim przypodobać. Trudno też uwzględnić ich oczekiwania, tym bardziej trudno je spełnić. Po co zatem w ogóle chcieć je spełniać?
Na szczęście z wiekiem coraz mniej przejmujemy się tym, co ludzie powiedzą. Dochodzimy do wniosku, że to nic nie wnosi do naszego życia. Żałujemy wszystkich rzeczy, z których zrezygnowaliśmy dla zachowania dobrego wizerunku. To, co ludzie powiedzą, jest od nas niezależne. Możemy być grzeczni i życzliwi, a i tak będziemy zbierać różne opinie. Ktoś stwierdzi, że zachowujemy się w taki a nie inny sposób, bo mamy coś do ukrycia. Drugi zarzuci nam nijakość i brak charakteru. Trzeci uzna, że chcemy uzyskać jakąś przysługę z jego strony, dlatego okazujemy mu życzliwość. Jak widać, nawet pozytywne postawy mogą zostać negatywnie odebrane, bo wszystko zależy od procesów zachodzących w umyśle odbiorcy. Szkoda energii na walkę z tym, co ludzie powiedzą.
Nikt też nie daje nam pieniędzy. Sami na siebie zarabiamy. Mamy prawo do własnych wyborów. Skoro szanujemy cudze życie, to otoczenie powinno też okazać szacunek naszym decyzjom. Nikt za nas życia nie przeżyje, więc niech nikt nie mówi nam, jak mamy żyć.