PD – Moim dzisiejszym gościem jest Tamara Bieńkowska – certyfikowany trener Przywództwa Sytuacyjnego SLII oraz Sytuacyjnego Przywództwa Zespołowego wg Kena Blancharda. Wykładowca studiów podyplomowych: SWPS w Warszawie, WSE im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, Wyższej Szkoły Bankowej w Toruniu oraz UMCS w Lublinie i AWF w Warszawie. Od ponad 19 lat wpiera swoich Klientów prowadząc zajęcia grupowe oraz konsultacje indywidualne, ma doświadczenie w pracy dla ponad 300 klientów – czołowych przedsiębiorstw w Polsce.
Tamara, dzisiaj jesteś trenerem, certyfikowanym coachem, wykładowcą. Jednak pierwszym etapem Twojej kariery była praca w radiu.. Kiedy zaczęła się Twoja życiowa zmiana?
TB – Ależ ja nieustająco się zmieniam! I to w dodatku poprzez kryzysy. Przez wiele lat pracowałam w radiu, początkowo byłam dziennikarzem w PR Lublin, potem PR3 Polskiego Radia. Po zakończeniu pracy w publicznym radiu w 1999 roku, nieoczekiwanie dla siebie, wystąpiłam w roli trenera w treningu dla kadry menedżerskiej (posiadam karty mikrofonowe najwyższej kategorii, które dają mi prawo prowadzenia programów na żywo).
Właśnie wtedy rozpoczęła się moja przygoda ściśle związana z edukacją ludzi pracujących w różnych sferach gospodarki. Przez te wszystkie lata uczestnikami moich szkoleń byli pracownicy zajmujący się obsługą klienta, handlowcy, menedżerowie wszystkich szczebli zarządzania, zarządy firm, prawnicy, władze samorządowe, przedstawiciele związków zawodowych, nawet politycy.
Byłam wydawcą serwisów informacyjnych, prezenterem. Swoją przygodę z radiem zaczęłam jako dziennikarz i wydawca serwisów informacyjnych w Polskim Radiu w Lublinie. Potem dołączyłam do ekipy Programu III Polskiego Radia, kultowej Trójki. Wciąż czuję się pewnie w studiu i teraz tej pewności uczę innych.
Podjęłam się jednak wykonywania nowego zawodu: zostałam trenerem biznesu. To co łączy te profesje to „sztuka oralna”, Wciąż pracuję głosem, a jest on niewątpliwie wyróżniający. Kiedyś przewodniczący Komisji ds. Karty Mikrofonowej powiedział po moim egzaminie: „Dajcie mi ją do Warszawy, a zrobię z niej pierwszy głos w Polsce”. Dowiedziałam się o tym niestety po latach … Już nigdy się nie dowiem, jak mogłoby się potoczyć moje życie, gdyby ta informacja do mnie wcześniej dotarła.
Zmiana branży, to również inna odpowiedzialność. Wcześniej odpowiadałam za siebie. Dziś odpowiadam za ludzi, zespoły. Dlatego do projektów rozwojowych, które prowadzę, podchodzę z dużym zaangażowaniem. Nie żałuję czasu ani sił, by doskonale poznać ludzi i ich otoczenie, by dobrze rozpoznać potrzeby i zdiagnozować sytuację. Zadaniem trenera jest jak najskuteczniejsze rozwiązanie problemów, które skłoniły organizację do szukania szkoleniowego wsparcia. Mając do dyspozycji wiele sprawdzonych narzędzi, technik i metod, a przede wszystkim wiele lat bezcennych doświadczeń, z wyczuciem i odwagą ingeruję w zastany świat.
PD – Dokładnie tak. Napisałaś w swoim portfolio: dostrzegam więcej niż inni, zmieniam ludzi i ich życia. Co to oznacza dla Ciebie, a co może znaczyć dla Twoich odbiorców?
TB – Ujmę to tak: mam wiedzę, ale dzielę się mądrością. Znam siebie, wiem, co mnie napędza, ale znam też mechanizmy innych ludzi – to co czyni Nas wyjątkowymi i niepowtarzalnymi. Czy wiesz, że prawdopodobieństwo, że spotkamy kogoś takiego jak my sami, równa się 10-36 (to zero, przecinek i dalej trzydzieści pięć zer – niewyobrażalnie mała liczba!)? Pięknie się różnimy między sobą!
Po latach studiowania siebie, ludzi i życia, poznałam tajemnicę ludzkich wewnętrznych ograniczeń i czynników, których obecność ma wpływ na późniejszy wzrost moich klientów: liderów, zespołów, organizacji czy ludzi w ogóle. Do pierwszych zaliczam brak kontroli emocjonalnej, fałszywą samowiedzę, stosowanie mechanizmów obronnych, a także niedojrzałą osobowość. Do drugich: samopoznanie i wszystko, co tworzy tzw. inteligencję emocjonalną. To ona pozwala dorosłym ludziom dojrzale się porozumiewać. Dobrze jak dorosłość idzie w parze z dojrzałością. Dojrzałość to wiele umiejętności nabytych na drodze doświadczenia. To umiejętność kontrolowania swoich emocji, umiejętność dostosowania się do życia w społeczeństwie, odpowiedzialność za siebie, a także za innych. To rzetelna ocena swoich możliwości. Jestem dożywotnio skazana na pracę, jest co robić!
Jako trener naprawdę pomagam w zmianie ludzi i ich życia. Zmieniam ich punkt widzenia, finalnie – zachowania. Daję ludziom wiarę, nadzieję i siłę. To prawdziwa zmiana twardych dysków. Już nic nie jest takie samo – zresztą w obydwie strony, ponieważ ja również się zmieniam. Podnoszę swoje ambicje i standardy. Biorę odpowiedzialność za to, co robię i jak pracuję. Nie porzucam moich klientów, gdy robi się gorąco. Wypinam pierś – nie po ordery i pochwały, lecz by odważnie przyjąć konsekwencje swoich decyzji i wyborów. Wiem, że bywam okrutna, ale bilansie ogólnym dobry ze mnie człowiek. Jestem gotowa powiedzieć wszystko, co najlepsze, ale też przekazać trudne informacje. „Żelazna ręka, a w niej bukiet róż”. Pytanie ilu znasz takich trenerów?
PD – Wiem, co chcesz przez to powiedzieć, ja mam to szczęście, że spotkałam wielu empatycznych i odpowiedzialnych trenerów. Wróćmy do Ciebie. 😉 Sporo w publikacjach piszesz o istocie poznania i rozwijania talentów. Jak według Ciebie można odkryć swoje dlaczego, a może nawet głębsze po co?
TB – Każdy człowiek i każda organizacja powinni wyjaśnić, sobie i innym, co robią. Niektórzy z nas potrafią pokazać, jak różnią się od innych. Jednak tylko nieliczni są w stanie jasno wyrazić, dlaczego robią to, co robią. I to nie ma nic wspólnego z finansami i zyskami. Chodzi o ostateczny rezultat: cel, intencję i przekonanie.
Łatwo jest odpowiedzieć, że jest coś do zrobienia. Równie jasno można przekazać instrukcję, jak to zrobić. Natomiast odpowiedzieć na pytanie: dlaczego robisz to, a nie coś innego, dlaczego teraz, a nie innym razem? Dalej, dlaczego z tymi, a nie innymi ludźmi? To wymaga czasu, refleksji, a potem jeszcze strategicznego i systematycznego działania. Od tego właśnie jestem.
Jeśli masz problem z motywacją osobistą lub motywowaniem innych, najpierw znajdź swoje „dlaczego”. „Dlaczego” jest tym, co inspiruje każdego z nas i wpływa na nasze otoczenia. Każdy z nas może zdobyć umiejętność inspirowania, motywowania innych. Przy odrobinie dyscypliny każdy lider lub organizacja mogą skutecznie oddziaływać na swoich pracowników. Między innymi właśnie poznając siłę swojego „dlaczego”. Ludzie nie kupują tego, co robimy, lecz dlaczego to robimy. Zdefiniowanie swojego „dlaczego” nie jest jedynym sposobem na odniesienie sukcesu, ale jest jedynym sposobem na sukces długotrwały.
Wszystko ma solidne uzasadnienie w prawach natury, organizacji mózgu. Na tym polega zdobywanie serc i umysłów ludzi: klientów i pracowników. Od człowieka pierwotnego odróżnia nas tylko samochód, jakim się poruszamy i dom w jakim mieszkamy. Jesteśmy ssakami, wszystkie nasze życiowe decyzje są emocjonalne, uzasadnienia dla tych decyzji są następnie intelektualizowane. Emocje więc są pierwotne względem rozumu.
Nie trzeba wielkiego wysiłku, aby dostrzec, że firmy, z którymi chętniej wchodzimy we współpracę są dobrymi pracodawcami. Gdy ludzie wewnątrz firmy wiedzą, dlaczego przychodzą do pracy, wówczas ludziom z zewnątrz łatwiej zrozumieć, dlaczego ta firma jest niezwykła. Gdy motywacja ludzi wynika z ich „dlaczego”, sukces przychodzi sam.
PD – Tyle razy wspomniałaś o głębokiej motywacji, że już teraz muszę zapytać jakie jest Twoje „dlaczego”?
TB – Wierzę w praktykę i doświadczanie. Mądre i przemyślane działanie, inspirowanie innych. Z mojego punktu widzenia myślenie i działanie nie wykluczają się. Co więcej: działanie jest najlepszym sposobem uczenia się. Dlatego nieustająco podejmuję wyzwania żeby zachować świeży umysł.
Podczas, gdy inni mogą unikać konfrontacji twarzą w twarz z tym, co w życiu nieprzyjemne, ja robię wszystko, by przedstawiać fakty lub prawdę. Za wszelką cenę. Bez względu na to, jak bardzo mogą one być przykre. Mam przekonanie, że wszystkie sprawy między ludźmi muszą być postawione jasno, więc bliski jest mi zwyczaj mówienia bezpośrednio i szczerze.
PD – To by wyjaśniało dlaczego jesteś sparring partnerem. Czym ta metoda pracy różni się od coachingu prowokatywnego?
TB – Oczywiście, mają ze sobą wiele wspólnego. Od uwielbienia dla Franka Farelly się zaczęło. Ale na nim się nie skończyło, bo nie chciałam żyć w cieniu Mistrza. Schlebia mi bycie jego apostołem, ale potrzebuję własnego mistrzostwa.
Czym się różni sparring od coachingu prowokatywnego? W moim rozumieniu techniką. W coachingu uczono mnie, że należy ważyć każde słowo, a rozmową zarządza ten, kto zadaje pytania.
Kiedy uruchamiam sparring – mówię, co przychodzi mi do głowy, pozwalam sobie wobec klientów na śmiałe interwencje. Oczywiście dla ich dobra, ale właśnie za to mnie cenią. Za zdecydowaną, bez owijania w bawełnę, informację zwrotną, przedstawienie innego niż własny punktu widzenia, uważną analizę deklarowanych nieefektywnych założeń, aż w końcu pomoc w pozbyciu się ich i zastąpieniu bardziej funkcjonalnymi. Nazywanie rzeczy po imieniu to konfrontacja – określenie działań jako złych albo rzucenie wyzwania do właściwej zmiany zachowania.
Moment konfrontacji to chwila, w której określamy zachowania klienta jako niewłaściwe. Nie wszyscy motywują się jednak poprzez język konfliktu. Najlepiej działa on na osoby które są zadaniowe, zorientowane na cel, funkcjonują najlepiej w aktywnym, dynamicznym środowisku. Są bardziej zdeterminowane, niezależne i konfrontacyjne. Potrafią debatować, polemizować, argumentować w rozmowie. Relacyjne podejście natomiast świetnie się sprawdza w przypadku osób bardziej uczuciowych. Takie osoby mogą nawet nie zauważyć, że coach rzuca im wyzwanie. Dlatego często zaczynam od diagnozy, znam wiele narzędzi psychometrycznych, ale wciąż mimo psychologicznego zaplecza, nie uważam, że psychologia jest tym, co mierzą testy psychologiczne.
Mówiąc inaczej. Sparring? Tak, ale nie dla wszystkich. Warto poznać typ osobowości klienta, ponieważ dzięki temu można mobilizować go do działania w zrozumiałym dla niego języku. Moi klienci są zazwyczaj zorientowani na cel, wiedzą czego chcą i często jak chcą osiągnąć pożądane rezultaty. Zdecydowana większość to mężczyźni, kobiety w Polsce niestety stanowią wciąż mniejszość zarządów firm. Wszyscy, bez względu na płeć, potrzebują konfrontacji, ale bez elementu karcącego.
W sparringu, podobnie jak w tym sportowym, chodzi o emocje i pot. Czasem też o łzy i metaforyczną krew. Chodzi o to, by się sobą ubrudzić i zobaczyć, co się stanie, gdy przekroczymy próg wygody i komfortu. Próg przyzwyczajenia. Wtedy widać nowe horyzonty, zyskuje się nową perspektywę i dzięki temu następuje rozwój. Moi klienci płaczą, nie przez coś, tylko po coś.
PD – W tym, co mówisz jest mnóstwo wiedzy i doświadczenia, ale jest też miejsce, na ludzką twarz w biznesie, czyli łzy. To rzadkość! Mówiłyśmy teraz o spotkaniach indywidualnych, ale prowadzisz również szkolenia i treningi medialne. Komu dedykujesz ten program?
TB – Treningi medialne to obszar zainteresowań: rzeczników prasowych, liderów, mówców, menedżerów i polityków. Proponuję je osobom, które reprezentują korporacje, firmy, instytucje lub organizacje mające częste kontakty z przedstawicielami prasy, radia i telewizji.
Ludzie ci zwykle poszukują wskazówek, jak umiejętnie komunikować się za pomocą środków masowego przekazu. Pragną świadomie kształtować swój wizerunek publiczny w prasie, radiu i telewizji. Wreszcie chcą bez obaw wypowiadać się przed kamerą oraz mikrofonem, a także udzielać wywiadów w prasie. Tutaj mogę się przydać. Potrafię nauczyć mówić ich tak, aby osiągali zamierzone cele, potrafili przykuć uwagę i zainteresować słuchaczy, a także zdobyć ich szacunek i skutecznie przekonać odbiorców do swoich poglądów, wizji i planów.
Celem warsztatów, które prowadzę jest pobudzenie świadomości językowej uczestników oraz uwydatnienie tych elementów konstrukcji wypowiedzi ustnej, które powodują, że mowa staje się płynna, nośna i wyrazista. Ponadto, uczę opanowania podstawowych umiejętności kontroli emocji i swobodnego przekazywania informacji w ramach tego treningu. Jest nas kilku profesjonalistów na świecie.
PD – To, co właśnie powiedziałaś łączę z jedną z Twoich rekomendacji od klienta, który napisał: To mistrzyni trudnych pytań i niestandardowych rozwiązań (…). Powiedz w takim razie, jakie pytania należałoby sobie zadać podczas pandemii, by odnaleźć sens tej sytuacji?
TB – Po pierwsze i najważniejsze uważam, że brak szczęścia nie oznacza wcale nieszczęścia. Fakt, koronawirus zamknął nas w domach. Otrzymaliśmy bonusowy czas, który możemy wykorzystać. Na refleksję, na rozwój. A ponieważ życie to forma spędzania czasu, dobrze byłoby odpowiedzieć sobie na pytania, które nieczęsto sobie zadajemy. Na przykład:
• Z czym się mierzysz?
• Co odkładasz na później?
• Z czego zrezygnowałeś/aś?
Każdy z nas kryje w sobie pewne marzenie – pragnienie, które, niezrealizowane, wraz z upływem czasu zmienia się w ukryty żal. W przypadku każdego z nas owa tęsknota przybiera nieco inny charakter, wyraża bowiem najgłębiej zakorzenioną potrzebę wyrażania własnego „ja”.
„Nasze życie będzie spełnione i wartościowe tylko w takim stopniu, w jakim uda nam się wydobyć to, co kryje się w głębi naszych serc.” – powiedział kiedyś George Kinder. Ten mistrz od planowania życia urzekł mnie kiedyś przekonaniem, że kiedy zrozumiemy, co chcemy zrobić ze swoim życiem, możemy dokonać wyborów finansowych odzwierciedlających osobiste wartości.
Wydarzenia są „po coś”. One nas kształtują, wychowują tak jak w przypadku np. biblijnego Jonasza. Mają nas zmiękczyć, przemienić nasze myślenie, nasze wyobrażenia. Historia Jonasza jest dla mnie opowieścią o odwadze i cierpliwości. Biblijny Jonasz miał powiedzieć mieszkańcom Niniwy, że postępują źle, ale wsiadł na statek, który płynął w przeciwną stronę. Za swoją niesubordynację został ukarany, ponieważ na morzu rozpętała się burza. Marynarze wyrzucili go ze statku, morze się uspokoiło, a Jonasza połknęła wielka ryba, Przebywał w jej brzuchu trzy dni i trzy noce, po czym został zwrócony morzu i życiu. Czyż nie jest tak, że na wszystkie przeciwności potrzeba cierpliwości?
Myślę, że tak właśnie bywa w życiu. Większość przykrych doświadczeń czemuś służy. Niestety, bywamy hardzi, czasami uparci jak wspomniany Jonasz. I musimy swoje odcierpieć, byśmy zmiękli, stali się bardziej łagodni dla siebie, a przez to dla innych. Rozwój boli!
PD – Dokładnie. Mówi się przecież, że człowiek rodzi się bólach, a czy rozwój właśnie nie jest urodzeniem się na nowo? Kończąc – dosłownie i w przenośni zapytam, jak chcesz zostać zapamiętana?
TB – Ludzie przeżywają poczucie powołania na wiele różnych sposobów. Odkrywają je zarówno młodsi, jak i starsi. Naprawdę szczęśliwi ci są, którzy będą dążyć do tego, by pomagać innym.
Wiodę spełnione życie. Odkryłam „tygrysiość tygrysa”, „kociość kota” – swoją super moc. Czuję, że jestem użyteczna dla ludzi. Cenię sobie wolność, nie ograniczam jej u innych. Moje dwa powszechnie znane ulubione słowa to: „egzekucja” i „dożynki”. W środowisku mówią o mnie „rzeźnik” albo „cioteczka no mercy”. Mam charakter, charakterek nawet, na pewno trudno mi zarzucić, że jestem człowiekiem bez charakteru. Trudno o mnie zapomnieć, gdy się mnie pozna. Jednocześnie nic już nie muszę. Wystarczy mi, że jestem, żyję.
Nawiązując też do pandemii – im bardziej bywamy rozproszeni, nieuważni, zajęci setką spraw, tym mniej jesteśmy obecni w swoim życiu. Szczęście wymaga obecności. To uwaga, skupiona na własnym istnieniu, w tej właśnie chwili. Czas, który otrzymaliśmy z racji epidemii może być czasem uważności. Ja z niego korzystam. Dziękuję i wiem, że jestem w możliwie najlepszym towarzystwie. Lubię siebie, dobrze mi z tym i jednocześnie spotykam się z sympatią otoczenia. I za to również jestem wdzięczna.
rozmawiała: Patrycja Dańków, www.kulturaumysłu.pl