Zanim powiesz, że to co robisz dla siebie jest samolubne, pomyśl raczej, że może to co robisz dla siebie, robisz też dla innych. Jeśli nie zadbasz o siebie, jak możesz się im przydać? Żeby wyjąć, trzeba włożyć!
W filmie „Dziecko Rosmary” jest taki fragment, w którym główna bohaterka zwinięta w kłębek na kanapie ma właśnie zagłębić się w lekturze książki. Nagle ktoś stuka do drzwi. To jej wiekowa sąsiadka, która pakuje się do środka, siada na kanapie i wyjmuje robótkę. Rosemary właśnie straciła wieczór dla siebie. Będzie teraz pełnić obowiązki gospodyni i uczestniczyć w rozmowie o niczym, a to zrujnuje jej wieczór.
Mamy jako ludzie niewłaściwe podejście do dbania o siebie. Kojarzy nam się z nadmiernym dbaniem o siebie, spędzaniem dnia w spa (co w tym złego?) albo podróżowaniem pierwszą klasą (komu to przeszkadza?).Tymczasem dbanie o siebie to poprzestawanie na jednym kieliszku wina, pamiętanie o odpowiedniej ilości snu, odmawianie spotkania: klientowi czy przyjaciołom. Bycie przy sobie, obserwowanie siebie samego ż życzliwością. Troszczenie się o swoje ciało, umysł, sen, regenerację, związki. Czemu zrozumiałam to tak późno? Na szczęście nie za późno, by wykorzystać tę mądrość w drugiej połowie mojego życia.
Zaprzyjaźniony kolega, z wykształcenia filozof, rzucił kiedyś w rozmowie od niechcenia: „Zauważyłaś, że obsługa naziemna słowa Chrystusa: „Kochajcie się” zinterpretowała jako: „Kochajcie siebie nawzajem”. A przecież niesprzeczne z tą interpretacją jest objaśnienie, które można zrozumieć jako: „Kochajcie siebie samych””. Nie mogłam się nie zgodzić z tak postawioną tezą. W końcu podstawą współczesnej psychologii jest miłość własna. Samoakceptacja, życzliwa uważność na to, jacy jesteśmy i czego potrzebujemy. Szacunek, widzenie i słuchanie.
Jakiś czas temu napisałam na wizytówce, która wyświetla się w mojej poczcie: „Po osiemnastej stoję na macie”. Mogą to potwierdzić ci wszyscy, którzy pisali do mnie na znany powszechnie adres mailowy. Komunikat kierowałam przede wszystkim do samej siebie. Od wielu lat praktyka jogi jest dla mnie ważna i jako taka wpisana została na stałe do mojego planu dnia. Ciekawe, że honorując nie wprost wyrażoną prośbę, moi klienci przestali do mnie dzwonić wieczorem. Przyjaciele już nie angażują mnie w swoje sprawy, słusznie zakładając, że oddzwonię lub odpowiem dopiero następnego dnia rano. Wystarczyło, że wysłałam sygnał, a wszechświat odpowiedział. Sprawdź, może zmieni się także twoje nastawienie do świata, gdy postawisz siebie na pierwszym miejscu.
Moje życie zmieniła praktyka jogi. Nakarmiła moje ciało, obudziła umysł i na nowo rozpaliła ducha. Codzienne ćwiczenia oddechowe pozwalają mi zapomnieć o otoczeniu, ćwiczenia fizyczne wzmacniają mięśnie moich pleców i ramion.
To dzięki jodze nauczyłam się, że nieproponowanie pomocy oraz wyzbycie się wszelkich nadziei, że ktoś się zmieni to najlepsza forma pomocy. Że pomoc bez prośby o pomoc, to przemoc. Że zamiast dystansowania się od ludzi, można zachować z nimi ciepłą więź przy jednoczesnym stawianiu im granic. Wystarczy tylko powiedzieć: „Przykro mi, nie mogę ci pożyczyć pieniędzy, bardzo możliwe, że będą mi potrzebne” albo: „Nie lubię, kiedy adorujesz mnie w ten sposób”.
Najlepszą lekcję tego, czym jest miłość własna dała nam na studiach podyplomowych jogi klasycznej Iza, prowadząca przez półtora roku zajęcia ze świadomości ciała (zaprawdę, powiadam wam – jest taki przedmiot na studiach uniwersyteckich we Wrocławiu). Kiedy Iza nie mogła poprowadzić zajęć z przyczyn zdrowotnych, po prostu oświadczyła: „Dziś nie będzie praktyki”. Spotkało się to z ogromnym rozczarowaniem słuchaczy, koleżanek i kolegów sporo młodszych ode mnie. Kiedy dopytywali, dlaczego, prowadząca z rozbrajającą szczerością odpowiedziała: „Mam do wyboru albo poprowadzić zajęcia i na trwałe uszkodzić sobie bark albo porozmawiać z wami o filozofii jogi. To właśnie wybieram”. To była dla nas wszystkich pouczająca lekcja tego, czym jest joga.
Jedną z rzeczy, które zawsze mnie najbardziej wkurzały na zajęciach jogi było, gdy nauczyciele jogi mówią: „Odpuść”. To nie jest zwykłe „odpuść” – to stopniowe rozładowywanie, niczym usunięcie elektrycznego naładowania z wszystkiego. Przerwa, cisza. W pomieszczeniu pojawia się gęsta i ciężka atmosfera. Wszyscy zastanawiają się, komu wybaczyć. Ludzie spoglądają ze smutkiem i zadumą gdzieś w przestrzeń. Przebaczenie to suka, ale w głębi serca jestem przekonana, że cię uwolni. I tak staniesz się mistrzem własnego przeznaczenia.
Rozejrzyj się dookoła samego siebie. Zadaj sobie pytanie, ile spośród znanych ci osób żyje, rozumiejąc naprawdę tę szaloną lokomotywę zwaną życiem. Większość ludzi to pionki, nie mają pojęcia, jak działa mechanizm, skąd się bierze paliwo, jak nią sterować albo kontrolować jej prędkość, a przede wszystkim, kto jest maszynistą. Wcale albo prawie wcale nie mają kontroli nad swoim życiem. Swoje przeznaczenie tworzą nieświadomie. Ty możesz zająć należne ci miejsce: kierowcy. Powinieneś być tam zresztą od początku.
Osiągnąć szczęście to nie dać się zranić innym. Potrafisz wybaczyć samemu sobie? To najtrudniejsza sztuka. Ale kiedy u ciebie wszystko jest w porządku, świat też jest w porządku. Ommmmm….