„Jesteś psychologiem? Na pewno wygrywasz każdą kłótnię?” – ciągle to słyszę.
Pełno jest na rynku książek, które uczą, jak wygrywać spory. Wszyscy marzą o warsztatach z manipulacji i antymanipulacji. Pewnie dlatego wszyscy myślą, że o to właśnie chodzi, żeby wygrać. Nie uczę ludzi wygrywania sporów z kilku powodów.
Po pierwsze, wierzę, że można wygrać spór i nadal nie mieć racji. Po drugie ufam, że nawet po wygraniu sporu, można niczego nie uzyskać.
Wygranie sporu to jak przegranie gry. Kiedy wygrywasz spór tracisz coś znacznie cenniejszego niż to, co możesz zyskać. Tracisz zaufanie i szacunek, a co gorsza tracisz szansę na porozumienie z drugą osobą. Nie ma nagrody za takie zwycięstwo.
Wyobraź sobie, że spór się kończy, rozmowa milknie. Wygrałeś? Gratulacje. Co dostałeś w zamian? Tę samą nierozwiązaną sprawę, w dodatku za cenę zranionych uczuć i niezręcznej ciszy. Zapewne i tak trzeba będzie znaleźć jakiś sposób na porozumienie. Trzeba będzie żyć i pracować razem. Poczucie dumy trwa krótko w porównaniu ze szkodami wyrządzonymi w relacji z drugim człowiekiem.
Adwokaci procesowi nie wygrywają sporów. Nie mogą wybrać sobie faktów, które podają im klienci. Nie określają także, których przepisów nie będą przestrzegać. Wszystko musi przejść przez filtr warunków dopuszczalności, a potem to już sąd stosuje prawo do dowodów. Chodzi o to by faktom dać głos, a nie wygrać spór. Sady porządkują fakty, nie wydają sprawiedliwych wyroków.
W starożytnej Grecji dyskusja na temat spornych spraw nie miała nic wspólnego z wygrywaniem. Służyła poszukiwaniu prawdy. Wskazanie słabości w rozumowaniu drugiej strony miało na celu wzmocnić je i zniuansować, a nie odrzucić. Debaty toczono czasami wiele dni, a nawet tygodni, by każdy miał czas na wyrobienie sobie poglądu i rzetelne zbadanie dzielących ludzi spraw. Dziś świat się dzieli na zwycięzców i przegranych, tezy słuszne i niesłuszne. Nawet po niedawne debacie politycznej pierwsze pytanie brzmiało: kto wygrał?
Jakiś czas temu jeden z moich klientów był mi winien spore pieniądze za działania rozwojowe, które dla niego prowadziłam. Po wielu miesiącach mailowania tam i z powrotem, rozmów dotyczących harmonogramu spłat, zamieszania, desperacji i złośliwości byłam bliska wkroczenia na drogę sądową. Kosztowałoby to trochę i zapewne nic by nie dało. Odpuściłam. W końcu wysłałam mu maila.
W treści wiadomość: „Zapomnijmy to tym długu – nie zamierzam już czekać na pieniądze ani wracać do tematu.” Co poczułam? Ulgę. Najwspanialsze uczucie na świecie. Marzyłam tylko o tym, by mieć to już za sobą. Chciałam zapomnieć, że zostałam oszukana. Nie potrafiłabym skoncentrować się na przyszłości i swoich celach, a w efekcie nie doszłabym do tego, co mam obecnie. Czy aby na pewno straciłam?
Spór z drugim człowiekiem jest zawsze okienkiem, które pozwala podejrzeć czyjąś walkę. W każdej trudnej rozmowie następuje chwila, gdy ktoś napotyka trudność. Za każdym ostrym czy raniącym słowem kryje się jakaś przyczyna. Kiedy jesteś na tyle zdeterminowany, by do niej dotrzeć, zerwać zasłonę z dyskusji i ujrzeć czyjąś walkę, lęk czy nadzieję, wtedy zaczyna się prawdziwa komunikacja.
Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o spór, a o wejrzenie w świat drugiego człowieka i uświadomienie sobie, że zwycięstwo, które twoim zdaniem było celem dyskusji, prawdopodobnie nie jest tym, czego potrzebujesz.
Wszyscy się kłócimy, wszyscy padamy ofiarą nieporozumień, ale najważniejsze to umieć ze sobą rozmawiać. Nie można pozwolić, by wzajemne żale zamieniły się w mur nie do przebycia.
Atakowanie innych jest najszybszą metodą utraty spokoju ducha. Triumfowanie nad ludźmi w kłótniach może nakarmić ego, ale i tak pozostaniesz głodny.