Pod koniec roku pewna przemiła osoba umówiła się ze mną, żeby opowiedzieć mi szczegółowo o rozpadzie swojego małżeństwa. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że może być liczbą pojedynczą uprzedniej wspólnej mnogości.
Pamiętam bezdenną cierpliwość mojej przyjaciółki, kiedy to ja byłam wytrącona z równowagi. Pamiętam, jak miałam ochotę jej przyłożyć, kiedy powiedziała: „Spójrz na pozytywne strony tego, co się stało”.
Zaczęłam więc od udawanego oburzenia: „Nie, tylko nie on. Nie wierzę!”. Informacja o nagłym rozstaniu zaskoczyła mnie, ale tylko trochę. W końcu trochę żyję i robię „w ludziach”. Ten niezsynchronizowany efekt lustrzanego odbicia uświadomił mi przy okazji, jak bardzo musiałam ją zanudzać historiami o mężczyźnie, którego imienia już dziś nie pamiętam. Albo opisuję mianem „świętej pamięci” ku uciesze wszystkich znajomych. To przeszłość, czyli past, a nawet foretime.
Potem rozmyślając nad tematami pobocznymi, spróbowałam rozładować dramatyzm sytuacji i zdecydowałam się udzielić mojej przyjaciółce kilku rad. Oczywiście wiedziałam, że na nic się nie zdadzą, bo ściana jaką mam przed sobą jest gładka i wodoodporna. Ostrzeżenia i analizy już wcześniej w jej przypadku okazywały się bezużyteczne. Ona na pewno nie usłyszy nic, co stałoby w sprzeczności z jej tezami. To też norma.
Cała zamieniłam się więc w słuch, długi czas zwlekając z reakcją, by następnie zasugerować, że trzeba patrzeć w przyszłość: spotykać się z ludźmi, medytować, oddychać. Przespać się z pomysłami, samej ze sobą albo z mrocznymi uwodzicielami, którzy stroszą pióra pawiego ogona inteligencji, a których na świecie na szczęście nie brakuje. Włożyłam naprawdę dużo wysiłku, żeby znaleźć jak najwłaściwsze moim zdaniem słowa. A one i tak spłynęły po mojej rozmówczyni jak po kaczce, ześlizgnęły się bez żadnego efektu. Nic nowego.
W rozmowie naturalnie unikałam osądzania, trzymałam się faktów. Nie krytykowałam, tego co się stało, wiedząc, że tych dwoje, zanim ostatecznie się rozstanie, jeszcze kilka razy spotka się w pościeli. Przyjęłam, że moja koleżanka będzie ukrywać przede mną, że znowu się spotyka ze swoim partnerem. A ja, nie chcąc jej urazić, będę udawać, że niczego się nie domyślam. Na koniec zrozumiałam, że ona nie dostosuje się do żadnej z moich życiowych porad i będzie postępować, jak jej się podoba. Jak świat światem seksualne impulsy zawsze mają większą wagę niż życzliwe porady. W większości wypadków to właśnie miłość czyni bohatera opowieści trochę bardziej pozytywnym (albo trochę bardziej martwym, ale to nieco później).
Każdy narzeka na ciężar, jakim obciąża go los. Narzekamy, zapominając, że stanowimy część świata, na który sami narzekamy. To tak, jakbyśmy stali przed czarnym murem i skarżyli się, że taki ponury, jednocześnie trzymając w dłoniach pędzel i puszkę białej farby. Nie wystarczy jej co prawda na pomalowanie całej powierzchni, ale możemy pomalować choćby jej część.
Jedni strząsają ciężar z siebie, zadowoleni, że tak łatwo potrafią zapomnieć o trudności. Inni dźwigają swój balast aż do końca życia, przy każdej okazji kierując rozmowę na ten temat.
Człowieku, który dostałeś niejeden cios prosto w serce i jakiś czas temu zawinąłeś miłość w szmatkę i zakopałeś w ogrodzie. A gdyby teraz ją odkopać?
Trzeba znać swoją przeszłość, ale zawsze patrzeć w przyszłość. Brać pod uwagę to, że możemy popełniać błędy, ale ciągle musimy wierzyć, że zasługujemy na przebaczenie i miłość. A miłość wiąże się z ryzykiem. Wszystko w życiu sprowadza się podejmowania ryzyka bez żadnej gwarancji na sukces. Bo życie to heurystyka, nie algorytm.
Największym ryzykiem jest obcowanie z drugą istotą.Jednak bez odrobiny strachu niczego nie można osiągnąć. Ufaj swoim uczuciom. Nie mogę ci obiecać, że nikt cię nigdy więcej nie skrzywdzi, ale mogę cię zapewnić, że warto ryzykować.
***
Kiedyś miałam wielkie plany, chciałam zmieniać świat.
Wyobrażałam sobie, że to będzie spektakularna feta.
Tymczasem jest to proces dyskretny i nie odbędzie się bez ciebie.